Nowy rok, jak dobrze, że 2020 się już skończył – to był trudny rok dla nas wszystkich, cały lockdown, siedzenie w domu, pozamykane sklepy, galerie, restauracje i ośrodki sportowe. Źle to wpłynęło na nas psychicznie jak i fizycznie. Bo człowiek jak siedzi w domu to z nudów zagląda do lodówki i wiadomo jak to się kończy 😜
A teraz przyszedł Nowy Rok 2021 i każdy z nas ma nadzieję, że będzie lepszy, łaskawszy od poprzedniego. A z każdym Nowym Rokiem pojawiają się postanowienia noworoczne. Mniej lub bardziej się do nich dostosujemy, na pewno w pierwszym miesiącu mamy wolę walki i chęć zmiany na lepsze.
Czego każdy z nas pragnie? Żeby być pięknym młodym i bogatym po wsze czasy. A najprościej zacząć od bycia pięknym a Nowy Rok nam to ułatwia. Postanowienie – zadbam o siebie, będę szczuplejsza, a przede wszystkim zdrowsza. Najprościej zapisać się na siłownię – no ale 2021 nam tego nie ułatwia, bo wszystkie siłownie pozamykane. I cóż zrobić? Poddać się? Zrzucić winę na sytuację? Pomyśleć „a za rok spróbuje przecież się nie da, to nie moja wina”? Z mojej perspektywy drogi czytelniku, z każdym rokiem będzie ciężej, a zbliżenie się do swojego celu będzie się oddalać. Pokażę to na mojej historii.
Jestem studentką 5 roku farmacji, mam 23 lata, a w tym roku wskoczy kolejna cyfra. Można powiedzieć co taka młoda osoba będzie gadać o walce o byciu piękną? Przecież jest młoda, życie przed nią. Może i macie rację, ale ja nie czułam się piękna, ani zdrowa. Do tej pięknej osóbki proszę sobie dodać niedoczynność tarczycy o ciągłych wahaniach, chorobę Hashimoto, zdiagnozowane PCOS i depresję. Mnie również było prosto zrzucić całą winę na choroby.
„- gruba jestem, to wszystko przez tarczycę”
„- nie chce mi się”
„- kiedyś się zrobi”
„- głodna jestem to może jeszcze jedno ciasteczko”
To były najczęstsze słowa mówione przeze mnie, aż doszłam do pewnego momentu, że powiedziałam sobie dość. Czas zapracować nad sobą. I wcale tak od razu się to nie udało. Nie wyglądało to tak jak obiecują reklamy o suplementach diety, że po 4 tygodniach uda się osiągnąć cel. Oj nie nie nie. Były wzloty i upadki, krzyk rozpaczy i płacz. Najpierw musiałam zaakceptować siebie – czyli walka nad psychiką. Ta wojna cały czas trwa i wiele bitew trzeba przejść, aby chodź trochę przesunąć szalę zwycięstwa na swoją stronę. Każdego dnia walczę o akceptację siebie, bo ja w tym wszystkim jestem najważniejsza. Pamiętaj o tym czytelniku „TY JESTEŚ NAJWAŻNIEJSZA/NAJWAŻNIEJSZY”
Następnie zaczęła się walka z ciałem. W najgorszym i kluczowym momencie ważyłam prawie 100 kg, a dokładnie 98 kg przy wzroście 172 cm. Byłam naprawdę WIELKA. Nie cierpiałam na siebie patrzeć, kupowałam większe rozmiary, żeby jakoś schować nadmiar masy. Nie lubiłam patrzeć w lustro, bo się sobie nie podobałam czułam obrzydzenie, że jestem taka ogromna. Nawet jak zapisałam się na siłownię to na początku było mi wstyd tam chodzić.
„Jak taki wieloryb będzie wyglądał przy tych wszystkich wysportowanych osobach”. Mogę się założyć, że też tak pomyślisz, ale pamiętaj trochę wiary i walka z samym sobą pomogą. Oczywiście sama nie zaczęłam ćwiczyć na siłowni. Co taki laik jak ja może wiedzieć o ćwiczeniach. Zaczęłam ćwiczyć z trenerem personalnym, on również stał się moim wsparciem, przyjacielem i motywacją na kolejne wizyty na siłowni. Z czasem wizyty na siłowni stały się nierozłącznym elementem mojego życia. A powiem, że nie wierzyłam że tak będzie, a bo jak znaleźć czas, pewnie nie będzie mi się chciało. I tak było, że mi się nie chciało, ale samozaparcie i powoli widoczne efekty, zdziałały cuda na wiarę w siebie. Najlepiej to było widoczne na podstawie zapisywanych osiągnieć na treningach. Zwiększona liczba powtórzeń, zwiększony ciężar, mniejsza zadyszka przy kolejnych ćwiczeniach. Uśmiech sam zaczął gościć na mojej twarzy.
Oczywiście efektów nie osiągnęłabym bez zbilansowanej diety. W tym pomogła mi Pani Lesya Sowińska. Bardzo mi pomogła z ułożeniem odpowiedniej, ze stosowaniem postów. Dzięki takiej pracy, nawet moje hormony się unormowały chociaż nie wierzyłam, że będą chciały ze mną współpracować. Moje samopoczucie i samoocena bardzo się poprawiła. Nawet depresja i towarzyszące jej napady zmniejszyły się do tak zwanego minimum.
A teraz może trochę o liczbach. Ja swoją walkę o siebie zaczęłam 3 LATA temu. Właśnie tak 3 lata, nie tygodnie, nie miesiące jak to można usłyszeć w telewizji w reklamach. Zaczynałam od wagi prawie 100 kg, a na ten moment jest waga 74 kg i nie czarujmy się zawsze są przeskoki miedzy 2 kg więcej lub mniej. żeby przybliżyć to w rozmiarach miałam rozmiar XL a teraz mam M/S. Nadal walczę, chciałabym dojść do wagi 68 kg. Wierzę, że mi się uda.
Teraz gdy siłownie są zamknięte to nie problem, nie ma wymówki. Można iść na godzinny spacer po dworze lub poćwiczyć w domu, ważne aby była systematyczność, żeby robić to codziennie. Ja ostatnio za namową Pani Lesyi spróbowałam z zabiegów liposukcji ultradźwiękowej, aby pozbyć się nadmiarów tłuszczu z najgorszych partii ciała, czyli z dolnej części brzucha i wewnętrznej strony ud. Jeszcze nie skończyłam pełnej serii, ale zdecydowanie widać poprawę. Skóra jest jędrna, zniknął cellulit no i oczywiście zmniejszyła się ilość tłuszczyku. Brzuch stał się prawie płaski, a uda nie ocierają się o siebie (ten aspekt zrozumie każda kobieta, która zmaga się z dużymi, ocierającymi się udami – szczególnie latem).
Drogi czytelniku na zakończenie. Życzę Ci powodzenia, a w szczególności wytrwałości. Do zobaczenia.